Zapraszam na nowego bloga:
WWW.KOZIKOWSKI.NET
Poczucie humoru nie tylko świadczy o naszej inteligencji i mądrości. Umiejętność śmiania się wzmacnia poczucie wartości i odporność na choroby, a nawet uśmierza ból.
Kolorowe peruki , mocny makijaż i czerwony okrągły nos. Do tego mnóstwo miłości i jeszcze więcej śmiechu. Clowni wchodzą na szpitalne sale, podśpiewują, recytują wierszyki i zarażają głośnym śmiechem chore dzieci. Taką terapię zapoczątkował w latach 60. XX wieku amerykański lekarz Hunter Cambell Adams (znany jako Patch Adams). Wolontariusze polskiej Fundacji Dr Clown, która od 1999 roku „leczy śmiechem”, pracują dziś w szpitalach w czterdziestu trzech polskich miastach, zwłaszcza na dziecięcych oddziałach onkologicznych i rehabilitacyjnych.
Jednym z „doktorów clownów” jest Urszula Sadomska, coach i wykładowca w warszawskiej Akademii Leona Koźmińskiego. „Uważam, że każdy z nas, coachów, powinien dawać część swojego czasu społeczeństwu, ja oddaję go poprzez zabawę z dziećmi” – tłumaczy Sadomska. „Rozśmieszanie trenuję na co dzień z moimi wnukami, z klientami i znajomymi. Tak samo postępuję z chorymi maluchami: z nimi także wygłupiam się, podskakuję, robię śmieszne miny” – wylicza. „Sama zabawa sprawia mi radość, tym większą, gdy widzę, jak bardzo dzieci rozluźniają się i cieszą”.
Śmiech na kreatywność
Zarządy korporacji zamawiają przed naradą występ komika
„Minuta śmiechu przedłuża życie o godzinę” – chińskie przysłowie znajduje potwierdzenie w naukowych badaniach. „Gdy się śmiejemy, w organizmie zwiększa się wydzielanie endorfin, naturalnych opiatów, zwanych hormonami szczęścia, które redukują ból i odprężają. Śmiech sprawia, że głębiej oddychamy, a więc jesteśmy lepiej natlenieni, a krew krąży szybciej. Śmiech jest też świetną szczepionką dla naszego układu odpornościowego, stymuluje go i wzmaga produkcję limfocytów” – wylicza Sadomska.
Nauka zna przypadki spektakularnych „wyleczeń” za pomocą śmiechu, między innymi przypadek amerykańskiego pisarza Normana Cousinsa, który w 1964 roku zapadł go pisarza Normana Cousinsa, który w 1964 r. zapadł na ciężka chorobę autoimmunologiczną. Cousins nie tylko cierpiał z powodu bólu, nie mógł się też poruszać. Ponieważ wiedział, że depresja zmniejsza szansę na wyleczenie, salę szpitalną zamienił na hotelowe łóżko, a leki na duże dawki komedii. Całymi godzinami oglądał filmy braci Marx oraz popularny program „Ukryta kamera”. Efekt okazał się spektakularny – choroba się cofnęła. Pisarz opublikował opis swego leczenia w renomowanym czasopiśmie medycznym „New England Journal of Medicine”, a następnie w wydanej w 1979 roku książce „Anatomia choroby widziana oczami pacjenta: ref leksje na temat zdrowienia i regeneracji”. Te publikacje sprawiły, że nad naukowym wyjaśnieniem „cudu” zaczęli pracować badacze. W kolejnych latach udowodniono to, co jest dziś dla śmiechologów oczywiste: śmiech powoduje wydzielanie do krwi zwiększonych ilości endorfin, a także zwiększa w organizmie stężenie immunoglobuliny A, przeciwciała zapobiegającego chorobom górnych dróg oddechowych, oraz limfocytów T, także odpowiedzialnych za stan odporności. Mechanizm działa jednak w obie strony: smutek i stres zwiększają ryzyko choroby. Badacze z nowojorskiego centrum Sloan Kettering przeanalizowali dane tysięcy pacjentów z nowotworami: w porównaniu z grupą kontrolną ciężkie przeżycia osobiste deklarowało o 40 proc. więcej osób, które zachorowały na raka.
Inne zalety śmiechu? Dzięki niemu lepiej się myśli, wzrasta kreatywność i umiejętność zapamiętywania. Gdy zaśmiewamy się do łez, wdychamy dużo więcej tlenu, który poprawia pracę mózgu. Przed dużym wysiłkiem umysłowym nic tak dobrze nie robi jak kwadrans gromkiego rechotu. „W USA i innych krajach Zachodu powszechną praktyką w zarządach dużych korporacji jest zamawianie przed naradą występu komika. Cenione jest także wtrącanie zabawnych anegdot do wykładów uniwersyteckich – studenci wtedy lepiej się koncentrują i zapamiętują” – wylicza dr Sadomska. Nie do przecenienia są również właściwości odprężające: tylko dziesięć minut śmiechu dziennie daje dokładnie tyle samo relaksu, co dwie godziny odpoczynku.
Dlaczego więc tak mało się śmiejemy? „Jesteśmy tak wychowywani” – dowodzi dr Sadomska. „Czy jako dzieci wciąż nie słyszymy: z czego się śmiejesz, jesteś już duży, idziesz to szkoły, bądź poważny, bo sytuacja jest poważna? Gdy wkraczamy w świat dorosłych, dopadają nas życiowe problemy, coraz więcej się martwimy, a coraz mniej cieszymy z drobiazgów dnia codziennego”.
W rezultacie zapominamy jak się śmiać. Dzieci w wieku przedszkolnym śmieją się czterysta razy dziennie, a dorośli jedynie piętnaście razy.
Głupawka leczy
Udawaj, udawaj, aż ci się uda
Z sali, na której zwykle odbywa się aerobik, dochodzi przytłumione „hi, hi, hi”, zaraz słychać głośniejsze „ha, ha, ha, ho, ho” – to nie święty Mikołaj, ale uczestnicy zajęć z jogi śmiechu. Pierwsze nieśmiałe wybuchy radości szybko zmieniają się w 45-minutowy śmiechowy seans. Na zajęcia w sopockim oddziale SWPS i w trójmiejskich uniwersytetach trzeciego wieku przychodzi regularnie nawet kilkadziesiąt osób. Nie prowadzi tych zajęć żaden komik, nie opowiada się na nich kawałów ani anegdot. Po prostu wykonuje się ćwiczenia, których jednym z elementów jest mniej lub bardziej szczere zawołanie „ha, ha” lub „hi, hi” (propozycje ćwiczeń znajdziesz w ramce). Prowadzący zajęcia Jacek Golański pomysł podpatrzył w Niemczech; tam joga śmiechu (zaimportowana z Indii, gdzie powstały pierwsze kluby śmiechu) jest popularna od wielu lat. Po jednej z sesji podeszła do niego nowa uczestniczka, zniesmaczona tym, co widziała przez ostatnią godzinę. „To jest chore” – rzuciła i stwierdziła, że jej noga więcej na zajęciach nie postanie. Tydzień później pojawiła się z koleżanką. Przyznała, że przez cały tydzień nie opuszczał jej dobry humor, a nawet sama urządziła sobie „śmiechowy seans” (coś w rodzaju „głupawki”), rozmawiając przez telefon ze znajomą.
Jak to możliwe, że nakazany przez trenera śmiech powoduje, że jest nam wesoło? Skutki śmiechu „wymuszonego” są identyczne jak śmiechu naturalnego. Dowiódł tego niemiecki psycholog Fritz Strack w słynnym „badaniu ołówkowym”, w którym prosił ochotników o przeczytanie i ocenienie komiksów. Część z nich podczas czytania trzymała w zębach ołówek, co nadawało twarzy grymas uśmiechu. Druga część trzymała go w ustach, blokując w ten sposób możliwość naprężania mięśnia jarzmowego odpowiedzialnego za uśmiech. Co się okazało? Otóż ci pierwsi ocenili komiksy jako zabawniejsze niż ci drudzy.
Także doktor Sadomska zawsze powtarza swoim klientom: „udawaj, udawaj, aż ci się uda”. „Przecież małe dziecko
nie od razu umie na przykład jeść łyżeczką. Najpierw udaje, naśladuje ruchy dorosłych i po pewnym czasie naprawdę zaczyna nią jeść. Tak samo jest ze śmiechem” – przekonuje.
Co ciekawe, do klubów śmiechu czy na terapię śmiechem wcale nie chodzą sami wesołkowie. Jak wynika z badań radiologów z uniwersytetu w Rochester, część mózgu odpowiedzialna za poczucie humoru, czyli znajdujący się nad prawym okiem płat czołowy, jest szczególnie aktywna również u osób chorych na depresję. Inne amerykańskie badania dowodzą, że do śmiechu wcale nie potrzeba źródła komizmu. Prof. Robert Provine z University of Maryland, który pytał śmiejących się ludzi o powód wesołości, stwierdził, że czterech na pięciu badanych przyznało, że ich wybuch radości nie ma nic wspólnego z humorystyczną sytuacją. Naukowiec uznał więc, że humor odgrywa ważną rolę komunikacyjną, porównywalną ze śpiewem u ptaków, choć musi iść w parze z elementem zaskoczenia, niespodziewaną zmianą kontekstu czy elementami absurdu.
Ponieważ jesteśmy jedynymi śmiejącymi się istotami, humor jest – według Williama Frya, śmiechologa z Uniwersytetu Stanforda – „kwintesencją aktu twórczego, polega bowiem na konfrontacji dwu obiektów niemających na pozór z sobą żadnego związku i stworzeniu relacji między nimi”. Sztuką równie trudną jak rozśmieszenie rozmówcy jest mądre posługiwanie się poczuciem humoru. – Trzeba uważać, gdy się używa śmiechu, ponieważ wielu ludzi nie widzi różnicy między śmianiem się a wyśmiewaniem kogoś – zauważa dr Sadomska.
Z tym rozróżnieniem początkowo mają problemy nawet adepci terapii śmiechem. Mylona jest ona bowiem z terapią prowokatywną, coraz częściej stosowaną także przez coachów w Polsce. To wyższa szkoła jazdy. Amerykański psycholog kliniczny i twórca terapii prowokatywnej Frank Farrelly określa ją krótko: „Rób to, co klient, tylko bardziej”. Polega ona na uświadomieniu klientowi jego rzeczywistych problemów, które on wyolbrzymia, poprzez obśmianie ich i pokazanie, że ich wielki problem „jest śmiesznie mały”.
Śmiej się z problemu
Jak siła, empatia i poczucie humoru przydają się coachom
Pewna pacjentka Franka Farrelly’ego uważała, że jest do niczego. Po kilku klasycznych sesjach, gdy kobieta po raz kolejny pożaliła się, że wszyscy traktują ją jak szmatę, Farrelly wziął brudne buty stojące w kącie i wytarł o jej sukienkę. I wtedy ona wycedziła przez zęby: „Jeszcze raz to zrobisz, to cię walnę”. Prowokacja odniosła zamierzony skutek. Kobieta zaczęła w sobie znajdować siłę, by – gdy inni źle ją traktują – postawić im się i odgryźć. Siłę dała jej złość, ale że rozmowa była prowadzona w komfortowej sytuacji zaufania i życzliwości, po chwili do złości dołączył wspólny z coachem śmiech nad absurdem sytuacji. „Jeśli przychodzi klient i mówi: jestem beznadziejny, a ja mu na to: prawda, jesteś beznadziejny, to on z czystej przekory często powie: »A wcale nie!«. Poczucie humoru sprawia, że nabieramy dystansu do sytuacji i problemu, który musimy rozwiązać” – podkreśla dr Sadowska, uczennica Farrelly’ego.
Od rozśmieszania siebie czy znajomych do profesjonalnego używania śmiechu, satyry czy groteski w terapii jest jednak bardzo daleka droga. Jak podkreśla Sadomska, by w ogóle stosować w coachingu narzędzia terapii prokowatywnej, coach musi być osobą silną i świadomą, ale i pełną życzliwości dla świata i pacjenta. „Ktoś, kto chce używać śmiechu jako narzędzia leczenia, musi mieć zharmonizowane poczucie humoru z dwiema innymi ważnymi cechami: siłą i wrażliwością. Jeśli tej ostatniej mamy za dużo, do problemu podchodzimy zbyt emocjonalnie. Tak mocno się wczuwamy w nieszczęście klienta, że zamiast poprawić mu humor, jeszcze bardziej go zdołujemy. Jeśli będzie w nas z kolei za dużo siły, a za mało empatii, to nie będziemy dowcipni, lecz zwyczajnie złośliwi. Jeśli zaś poczucie humoru zacznie dominować nad siłą i wrażliwością – wyjaśnia Sadomska – to okażemy się tylko wesołkowatymi głupcami, którzy śmieją się ze wszystkiego”.
Autorki:
Agnieszka Fiedorowicz – Dziennikarka tygodnika „Przekrój”. Świetnie się bawi, jeżdżąc konno.
Milena Rachid-Chehab – Dziennikarka działu Cywilizacja w „Przekroju”. Nie tak dawno omal nie została rikszarką w Londynie.
Joga śmiechu
JOGA ŚMIECHU NA POCZĄTKU WYDA CI SIĘ TO DZIWNE I ZUPEŁNIE NIEŚMIESZNE. ALE NIE ZRAŻAJ SIĘ, TWÓJ MÓZG NIE WIE, ŻE NIE JEST CI DO ŚMIECHU
1. KOŁO ŚMIECHU
Uczestnicy ustawiają się w kółku. Robią krok do przodu, klaszczą dwa razy i mówią „ha ha”, po czym robią krok to tyłu, klaszczą i mówią „hi hi”.
2. PRZYWITANIE ŚMIECHEM
Podajemy sobie ręce i śmiejemy się do siebie serdecznie.
3. ZAPROSZENIE
Ćwiczenie w parach: jedna osoba rysuje w powietrzu wyobrażone drzwi. Śmiechem i gestem zaprasza drugą osobę do przejścia przez drzwi. Druga udaje przestraszoną, nieśmiałą – gestem i śmiechem się opiera. Do czasu.
4. DYRYGENT
Jedna osoba trzyma niby-batutę (np. mazak) i dyryguje śmiechem. Im wyżej trzyma batutę, tym głośniej grupa się śmieje.
5. ŚMIECH NA ZAPAS
To ćwiczenie robi się na końcu sesji. Wszyscy przygotowują sobie jakiś wyobrażony zbiornik na śmiech, na przykład torebkę, plecak, a potem naśmiewają się do tego zbiornika, żeby mieć śmiech i dobry humor zawsze pod ręką.
Ćwiczenia przygotował Jacek Galiński, trener i jogin śmiechu, www.jogasmiechu.pl
Moja szanowna lepsza połowa przyszła do mnie i powiedziała, żebym napisał felieton o czasie. Odparłem, że nie mam czasu. A ona mi na to (bo żony mają jakąś genetyczną zdolność posiadania ostatniego słowa); żebym się nie wygłupiał. A ja no to, że się nie wygłupiam. A ona… (jw.).Moja szanowna lepsza połowa przyszła do mnie i powiedziała, żebym napisał felieton o czasie. Odparłem, że nie mam czasu. A ona mi na to (bo żony mają jakąś genetyczną zdolność posiadania ostatniego słowa); żebym się nie wygłupiał. A ja no to, że się nie wygłupiam. A ona… (jw.).
Więc... – wiem, wiem kochanie, że zdania się nie zaczyna od więc – tak więc po dłuższym zastanowieniu postanowiłem napisać coś o czasie, szczególnie że czas ma to do siebie, że jest towarem bardzo dziwnym. I względnym.
Na przykład taka Etiopia. Też dziwny kraj. Teraz jest tam rok 1999. Jadąc tam na wakacje, cofamy się w przeszłość. Młodniejemy. Jesteśmy piękniejsi, mamy jeszcze włosy i własne zęby. I jeszcze nam się chce. Jak tam byłem, pisałem do ludzi listy i najbardziej bawiło mnie pisanie do tych ludzi, których jeszcze nie znałem, gdy byłem w Etiopii – czyli kiedy do nich pisałem, to ich jeszcze nie znałem. Trochę to skomplikowane, ale… uwierzcie mi, miałem niezłą zabawę.
Szczególnie wtedy, gdy zacząłem się zastanawiać, jak bym postąpił, gdybym wiedział to, co wiem kilka lat później. Czyli co by było, gdybym znał konsekwencje moich działań? Wtedy na pewno nie zamówiłbym tej pizzy co ostatnio.
Czyli czas w Polsce i czas w Etiopii nie jest tym samym. To samo jest z podróżami na drugi koniec świata (jakby świat miał koniec) – i ta słynna różnica czasu, której nigdy nie zrozumie taki miś o małym rozumku jak ja.
Bo gdy na ten przykład jestem na Kamczatce, a tam jest jakieś 12 godzin później niż w Polsce, i dzwonię do domu z tej Kamczatki, to tam, gdzie jestem, jest dziś, a w Polsce jest jeszcze wczoraj. I jeślibym z tej Kamczatki mógł się w sekundę przenieść do Polski, to byłbym wczoraj w Polsce i rozmawiałbym przez telefon ze sobą w jutrze. I co najważniejsze – co miałbym sobie do powiedzenia?
Tak kochanie, kiedy mówię do siebie, to mam wrażenie, że jestem na Kamczatce…
Ale najbardziej to lubię czas u Indian. Bo u nich obowiązuje Indian Time (czyli „czas indiański”), który rządzi się swoimi własnymi prawami.
Po pierwsze – ten czas jest zależny od duchów, a nie od zegarków. Bo jeśli duch ci powie, że nie masz być o tej godzinie, tylko o innej i w całkiem innym miejscu, nie dyskutujesz, tylko idziesz gdzie indziej i kiedy indziej.
Po drugie – na Indian Time mają też wpływ sny i wizje. Bo jak taki Indianin ma wizję i w tej wizji jest orłem, a potem już nie jest orłem, tylko Indianinem zmywającym naczynia, to ten czas, który spędził jako orzeł, jest bardziej realny niż czas przy zlewie. Co jestem w stanie zrozumieć. Czas przy zmywaniu naczyń nie jest dla mnie czasem realnym. I bardziej liczy się go ilością talerzy niż ruchem wskazówek.
Czas już kończyć, więc… tak kochanie powiem to, co mnie naprawdę wkurza… Tak, tak kochanie… najbardziej mnie wkurza, jak ludzie mówią, że czas to pieniądz.
Bo czas to nie pieniądz. Czas to ilość naczyń do umycia, czas to okres między tym, co powie ci jeden duch a drugi, czas to to, co się dzieje, gdy na Kamczatce moczysz się w gorącym źródle u stóp wulkanu, a śnieg pada ci na głowę. Czas to to, co się dzieje między ludźmi.
Mówiąc, że czas to pieniądz, zabijamy czas i nie pozwalamy, by duchy mówiły do nas w snach. I dlatego właśnie nie mam zegarka.
Kształtowanie nie uczenie
W szkole może uczą, ale zapominają kształcić, albo jeżeli już kształcą to robią to źle. Chociaż nie do końca źle, tzn. robią to dobrze, bo kształt człowieka po ukończeniu szkoły wychodzi im taki jaki chcieli. Problem jest taki, że ten ukształtowany człowiek nijak nie nadaje się przeważnie do życia.
Najpierw założenia. Uczenie się to jest proces zdobywania wiedzy. Wiedzą jest np. dodawanie, pisanie, mówienie czy informacja o tym jak działa rakieta. Kształcenie natomiast pochodzi od słowa kształtowanie, a więc polega na wyrobieniu w człowieku pewnego systemu wartości, sposobu rozumowania, a przez to przewidywania. Rok temu pisałem na blogu, że my w ASBIRO nie uczymy, jest to całkowita prawda, przynajmniej staramy się nie uczyć. My natomiast kształtujemy, aby nasi “studenci” mieli bardziej pasującą do rzeczywistości hierarchię wartości.
Różnic w tym jakie kształty promuje Państwo w systemie szkolnictwa i tym co my kształtujemy jest dużo. Przykładowo w szkole kształtuje się postawę “gloria victis” – chwała pokonanym. My natomiast kształtujemy postawę “Vae victis” – czyli biada pokonanym. Oni uczą, że żadna praca nie hańbi, my wręcz przeciwnie, bo bycie prostytutką czy urzędnikiem nie jest wcale powodem do chwały. Oni mówią, że nie warto się wychylać, a my, że bycie przeciętnym jest uwłaczające. Oni o bezpieczeństwie, my o wolności. Oni o prawie, my o wartościach. Oni wydawanie, my oszczędzanie. Oni konsumowanie, my inwestowanie itp. Każda taka różnica to temat na oddzielony artykuł.
Od wielu lat powtarzam, że ludzie bardziej od edukacji w sensie zdobywania wiedzy potrzebują czegoś w rodzaju psychologa, który by ich odpowiednio ukształtował, gdyż wtedy będą podejmować właściwsze decyzje. Aby przestali nadawać wartość zbędnym rzeczom, a skupili się na tych najważniejszych.
Każdy z nas przyzna, ze rodzina jest dla niego ważna. Ten fakt zmusza nas do wielu działań. Wielokrotnie młodzi ludzie po studiach musieli wybierać. Zostać w kraju, zarabiać i żyć skromnie z rodziną lub zostawić rodzinę i wyjechać za granicę do dobrze płatnej pracy widząc się z rodziną raz na miesiąc. Ci co wyjeżdżają, argumentują to tym, że robią to dla rodziny, aby oni i ich dzieci nie musieli mieszkać z teściami w jednym małym mieszkaniu, aby odłożyć pieniądze, wybudować domek, skromny ale własny i mieć za co uczyć dzieci w dobrej szkole. Ci co zostają w kraju, swoją decyzję również argumentują tym, że robią to dla rodziny, że nie gonią za pieniędzmi i wygodami, ale chcą być z rodziną i spędzać z nią czas.
Zadziwiające jest to, jak dwie skrajnie różne decyzję można usprawiedliwić za pomocą tego samego argumentu. I to jest właśnie kształcenie. Wyrabianie systemu wartości jak najbardziej zbliżonych do realiów.
A co do rodziny, to rzecz jest prosta. Obowiązkiem mężczyzny jest zarobić na rodzinę, polować, a obowiązkiem kobiety jest dbanie o nią, a więc opiekować się ogniem, jak to miało miejsce dawno dawno temu. Jak zobaczycie męża w niewyprasowanej koszuli to źle pomyślicie o żonie, a jak zobaczycie ładne utrzymane i wysprzątane, ale 25 metrowe mieszkanie 5 osobowej rodziny to raczej mąż daje ciała. Koniec.
Problem jest to, że coraz więcej ludzi miłość do rodziny, rozumie przez kontekst romantycznych książek, jako okazywanie czułości i spędzanie czasu razem. Takie między innymi poglądy są przekazywane w szkole na lekcjach języka polskiego, gdzie chyba najwięcej lektur pochodzi z epoki romantyzmu. Pamiętacie “Cierpienia młodego Wertera”. Ależ ten Werter cierpiał i cierpiał. Trudno się dziwić, że Lotta nie chciała takiego lalusia. On by na pewno się nie poświęcił, aby zarobić pieniądze na jej utrzymanie. Mówił by za to dzieciom, że żyją w biedzie i nie stać ich na książki, ale za to, tata z mamą mogli się widywać codziennie i godzinami się przytulać. A przytulać oczywiście także dlatego, aby trzymać ciepło, bo cholera ich brała jak przynosili rozliczenie ze spółdzielni za ogrzewanie i nawet na tym by oszczędzali. No ale trudno się dziwić. Ludzie z biednych domów dla dzieci nie potrafią nawet rzucić palenia … . Są na moje źle ukształtowani, a po normalnemu, niewykształceni.
Oczywiście daleki jestem od stwierdzenia, że im więcej pieniędzy tym rodzina jest szczęśliwsza. Oczywiście istnieje złoty środek, ale ten środek jest raczej położony bliżej kilku milionów niż komunalnej kawalerki. W Ameryce 41% nowych małżeństw kończy się rozwodem. Z drugiej strony wśród rodzin milionerskich tylko 5% kończy się rozwodem. Tylko trzeba dodać, że 83% rodzin milionerskich była kiedyś rodziną biedną. Bo co się okazuje? Ano to, że to niekoniecznie ilość pieniędzy jest ważna w związku, co umiejętność bogacenia się. Albo inaczej. Te cechy człowieka, które powodują gromadzenie majątku jak: pracowitość, oszczędność, gospodarność, umiejętność przewidywania itp. powodują także szczęście w życiu rodzinnym.
Dziękuję wszystkim obecnym na MJM za przybycie, niedługo opublikujemy nagrania, a będzie co oglądać. Zapraszam teraz wszystkich na www.asbiro.pl, gdzie organizujemy Kurs Podstawowy dla każdego oraz Kurs MBA, jako studia podyplomowe. Co jak co, ale 150 naszych wykładowców, samych przedsiębiorców sprawia, że zmienia się kształt rozumowania każdemu naszemu studentowi.